Wyobraźcie sobie ogród w wiosennej roślinności, ciepłe majowe popołudnie, okazały drewniany dworek, ażurowa drewniana wiata z wygodnymi siedziskami. To Ogród Babette. Ale nie o nim, lecz o Kasi i Grzegorzu będzie, o ich weselu. Goście powoli zjeżdżają z miasta (niełatwo tu trafić, więc droga z kościoła, gdzie odbywała się ceremonia ślubna zajmuje mniej zorientowanym nieco czasu). Rzut oka na plan sytuacyjny, w jakim miłym towarzystwie będzie się biesiadowało i wszyscy, łącznie rzecz jasna z nami, fotografami, wylegają na drogę, gdzie zaraz powinni pojawić się Oni. My nie tracimy czasu i korzystając ze zgromadzenia, uwieczniamy na zdjęciach rodzinę i przyjaciół.
I wreszcie są, w stylowym kremowym kabrio, witani głośnymi brawami.
A dalej potoczyło się wszystko zgodnie z tradycją: było i przenoszenie przez próg, przywitanie przez drużbę Pary Młodej, pierwszy toast. Korzystając z pięknego zachodu słońca, udało nam się porwać Młodą Parę na pobliską łąkę, na minisesję, potem trzeba było ich oddać gościom. Zagrała muzyka, wyjątkowa, bo złożona z przyjaciół-muzyków Młodej Pary. Nie trzeba było czekać długo i namawiać wiele, by sam Pan Młody dołączył do jam session, najpierw na gitarze, potem na skrzypcach. Było solo dla Niej „Isn’t she lovely?” (She is, indeed) – uwiecznione przez nas w kadrze. Ale obowiązki weselne Pana Młodego są trochę inne niż muzyka weselnego: ktoś musi zatańczyć pierwszy taniec z Panną Młodą, drugi i trzeci, i na ile sił i talentu wystarczy, złożyć wyrazy wdzięczności kochanym Rodzicom i Teściom, zamienić przynajmniej kilka zdań z każdym z gości, zapoznać się z wujkami i ciociami z nowej rodziny. A i do krojenia tortu się przyłożyć (czas majowo-truskawkowy, więc i tort wypadł adekwatnie do sezonu). Państwo Młodzi uporali się ze swoją porcją nie bez pewnych perturbacji, ale nabrali sił (węglowodany!) na czas oczepin (wiecie, trzeba celnie ale dość daleko rzucić rekwizytami). Udało się wcelować muszką i bukietem w osoby, które – wierzcie bądź nie – były parą! Taki zbieg okoliczności, czy coś to oznacza??
Część oficjalną zakończył set zabaw towarzyskich, prowadzonych przez niezawodnego drużbę wodzireja. Śmiechu było (możecie to zobaczyć w reportażu). Musicie wiedzieć, że fotograf musi być wszędzie, ale zawsze dyskretnie. Trochę kilometrów tego wieczora przeszliśmy, odwiedzając raz po raz salę biesiadną, ogród z leżakami, skąd można było obserwować majowe niebo i odpoczywać po wyczerpujących pląsach, przestronną wiatę, gdzie część gości delektowała się weselnymi trunkami oraz zapachami i dźwiękami dochodzącymi z ogrodu. Nie mogło nas zabraknąć na parkiecie, choć tym razem wyłącznie jako obserwatorzy utrwalający na kliszy barwne pary i brawurowe figury.
Czas płynął w trybie przyspieszonym i niebawem wprawne ucho z pewnością złowiło pioseneczkę skowronka, co niechybnie zapowiada świt. Młoda Para, goście, miejsce – wszystko to zapisało się w pamięci aparatów (i mocno w naszych), było swobodnie, na luzie, pięknie. Zobaczcie sami!